środa, 11 grudnia 2013

Prawdziwy kot czarownicy


"On wygląda jak prawdziwy kot czarownicy, brakuje tylko miotły i szklanej kuli" powiedziała moja przyjaciółka, historyczka z wykształcenia, specjalistka historii mody i krawiectwa z zamiłowania, handmakerka oraz zaangażowana bloggerka (vestaro.blogspot.com) na widok Lucjana - jednego z kocurów, przedstawiciela mojej fauny domowej.
Lucek
Myślę, że gdyby zrozumiał sens wypowiadanych słów, niewiele by go to obeszło. Jest typowym przedstawicielem swojego gatunku, Prawdziwym Kotem (patrz: Terry Pratchett "Kot w stanie czystym"). Indywidualizm, lekceważący stosunek do rzeczywistości i marności tego świata są wpisane w jego kocią naturę. Za  Pratchettem:
"Prawdziwe koty nigdy nie noszą kokard (chociaż czasami noszą muszki). Ani nie pojawiają się na kartkach świątecznych.
 Ani nie gonią niczego, co ma w środku dzwoneczek.
Prawdziwe koty nie noszą obróż. Ale często się zdarza, że kot Prawdziwy nosi ubranka lalek i siedzi z wyrazem futrzastego debilizmu na pyszczku, podczas gdy mózgiem dokonuje złożonej analizy radarowej bezpośredniego otoczenia. Po czym wykonuje nagle specjalny rodzaj skoku, który w jednym ruchu wyrywa go z kapturka, sukienki i wózka dla lalek. Prawdziwe koty nie zawsze są opanowane. Ani nie są całkiem neurotyczne. Są i takie i takie, całkiem jak ludzie.
Prawdziwe koty jedzą tarty. I podroby. I masło. I wszystko inne, co zostanie na stole, jeśli tylko uznają, że im się uda. Prawdziwe koty słyszą otwieranie drzwi lodówki dwa pomieszczenia dalej."

I do tego bywają humorzaste, obrażalskie i pamiętliwe. I niewiarygodnie uparte i namolne, jeśli im na czymś szczególnie zależy. Luckowi zawsze zależy na fastfudzie w misce(karma z saszetki lub puszki) oraz na mleku, które uwielbia do szaleństwa. Którego jednakowoż pić nie powinien, bo dostaje rozstroju żołądka (szczegółów oszczędzę).

W dążeniu do osiągnięcia opisanych wyżej priorytetów bywa przebiegły, cwany i wyrafinowany. Wita przy łóżku, turla się, robi cielęce oczy i kokietuje, mrucząc zalotnie. Odprowadza do łazienki i cierpliwie pod nią wyczekuje. Gdy ablucje trwają za długo, udaje, że mu nie zależy i odchodzi. Później wraca, kona z głodu, miauczy rozpaczliwie i słania się na łapach. Słyszy nie tylko otwieraną lodówkę, rozpoznaje dźwięk otwieranej butelki lub kartonu z mlekiem. Wówczas doznaje amoku i ze zjeżoną sierścią i obłędem w ślepiach przypuszcza zmasowany szturm. Aż wreszcie osiąga cel - miskę z odrobiną ciepłego mleka (zimnego nie pija, bo dostaje kataru). Potem, z zadowoleniem wypisanym na owłosionym pysku odchodzi, żeby już nie tracić energii po próżnicy. Bywa, że dyskretnie zwraca z trudem zdobyty i zjedzony posiłek w jakimś ustronnym miejscu, np. pod łóżkiem w sypialni. Sam na wszelki wypadek ewakuuje się pod wannę lub do szafy.

Na ogół jest przystojny, szczupły i błyszczący, z zielonymi "latarami" ślepiów jak brylanty. Gdy zdecyduje się opuścić szafę (w której zwykle pomieszkuje) i zaszczyci nas swoją łaskawą obecnością, wymaga 100 % uwagi, nie godzi się na półśrodki i nie można go zignorować. Zaanektuje kolana, położy się na czytanej właśnie książce lub rozciągnie na klawiaturze komputera. Miewa dziwactwa, np. lubi spać w umywalce.



W katalogu odmian kotów Pratcheta, czarne futro Lucka kwalifikowałoby go do odmiany kotów paskudnopyszczkowych, ale różni go stosunek do nadjeżdzających samochodów oraz brak blizn.

Rudy Rudolf jest przy nim uosobieniem taktu, rozwagi i spokoju. Przyniesiony 2 lata temu sprzed bloku, w którym mieszkam, szybko się zadomowił i zaprzyjaźnił z Luckiem.

Rudolf

Rudi ma usposobienie psa - chętnie przychodzi zawołany, siada i kładzie się na polecenie i uwielbia być noszony na rękach, przytulany i tarmoszony. Komunikatywny - wydaje dziesiątki różnych mruków. Ma ambicję, żeby jedzenie z michy wybierać łapą, a nie pożerać paszczą, jak Lucek. 
W ogóle jest dystyngowany, wolno chodzi i ma dostojny wygląd, jak miniaturowy lew. 
Wygląda naprawdę osobliwie, gdy próbuje zmieścić swoje pokaźne cielsko w mały kosz na owoce.


Z uwagi na fakt, że "potrafi rozlewać się podczas snu jak gumowy worek, napełniony rtęcią", można by go zaliczyć do Pratchettowej odmiany kotów z punktów pocztowych.

Obaj bywają manipulujący, cudowni i nieznośni jednocześnie. Ale w takie ciężkie, zimowe dni, gdy za oknem śnieżyca i wichura, te puchate i łaszące się futrzaki, są obok brylantów, także tych sztucznych:), kubka pachnącej latem herbaty z miodem i ciepłego koca prawdziwym wybawieniem i pocieszeniem.

Są pełnoprawnymi członkami mojej rodziny, jedynymi przedstawicielami futrzanej fauny - mąż i syn odpadają w przedbiegach, gdyby stosować kryterium uwłosienia :). 

Lucio i Rudi to wdzięczny temat obserwacji ze względu na porażającą urodę i wdzięk, zabójczą inteligencję oraz arcyskomplikowane osobowości, dlatego też zamierzam dzielić się wrażeniami o nich na tym blogu.

Świat powinien o nich usłyszeć po prostu:).
I jeszcze o Kubie, Loli, Pusiu, maluchach Meli i Felku.
Więc ciąg dalszy nastąpi...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz